Ach, nie wiem od czego zacząć. Przez ten tydzień, jak byłam u taty, mój plan wyglądał trochę inaczej niż sobie wymarzyłam, w poniedziałek i wtorek zjadłam ok. 1500 kcal, w środę 1300, czwartek to było ok. 1100 kcal, a piątek... Piątek się obżarłam, nie byłam głodna, nawet nie chciałam jeść. Tak jakoś wyszło. Głupie żarcie mną rządzi.
Ale idę dalej, dzisiaj już lepiej - 890 kcal (dobra, to nie są jakieś piękne bilanse), ale na początku tygodnia dotarło do mnie, że zawaliłam caaały lipiec i muszę zaczynać od początku, więc ustaliłam sobie, że będę powoli obniżać limity, a potem będę jeść jak najmniej, w moim przypadku planowanie jedzenia nie wypaliło.
We wtorek i środę przeszłam ponad 9 km, a w czwartek i poniedziałek coś ok. 5, więc nie siedziałam cały czas przyklejona do kanapy, a myślałam, że tak będzie, bo okazało się, że tata nie brał wolnego i jadłam z nim tylko kolację, tyle go widziałam w ciągu dnia. A za bardzo nie znam miasta w którym mieszka, dlatego myślałam, że lenistwo zwycięży, ale jakoś się ruszyłam.
Wczoraj po napadzie, chciałam wszystko zwymiotować, bo akurat nie miałam nic na przeczyszczenie, ale nic. Nie udało się. Może to i lepiej? Siedziałam jak głupia w tej łazience i pytałam samą siebie, dlaczego nie kupiłam chociaż Xenny. Kolejne godziny były jakimś powtarzającym się schematem myśli: ,,Nie możesz się ciąć i wymiotować, przecież tego nie chcesz" i ,,Po co znowu tyle zjadłaś? Nic nie potrafisz, nawet zwymiotować? Idź do tej łazienki jeszcze raz, może dasz radę".
Może to głupio zabrzmi, ale chcę już do szkoły. Chcę i nie chcę. Chcę się czymś zająć, nie myśleć o jedzeniu, w wakacje dieta idzie mi dużo gorzej, ale nie chcę znowu przebywać wśród tych ludzi, którzy niby się ze mną "przyjaźnią", a mam wrażenie, że sami chętnie podaliby mi żyletkę.
***
Okej, znowu znikam, ale nie na tydzień - na ok. 4 dni. Mama stwierdziła, że skoro mówię jej, że nie ma dla mnie czasu to pojedziemy razem na mazury (mamy tam nad jeziorem mały domek), kij z tym, że już miałam plany, mam jechać i koniec. Wyjeżdżamy jutro popołudniu, rano jadę z nią i jeszcze z bratem do Gdańska, wykupiła lot szybowcem, a potem zabiera nas na zakupy.
Wolałabym, żeby się mną trochę zainteresowała, czasami porozmawiała, a nie kupowała jakieś "prezenty" i zabierała na wyjazd, na który nikt nie ma najmniejszej ochoty.
Chyba trochę odbiegłam od temu bloga, miało być o odchudzaniu.
***
Trzymajcie się chudo <3
Ale idę dalej, dzisiaj już lepiej - 890 kcal (dobra, to nie są jakieś piękne bilanse), ale na początku tygodnia dotarło do mnie, że zawaliłam caaały lipiec i muszę zaczynać od początku, więc ustaliłam sobie, że będę powoli obniżać limity, a potem będę jeść jak najmniej, w moim przypadku planowanie jedzenia nie wypaliło.
We wtorek i środę przeszłam ponad 9 km, a w czwartek i poniedziałek coś ok. 5, więc nie siedziałam cały czas przyklejona do kanapy, a myślałam, że tak będzie, bo okazało się, że tata nie brał wolnego i jadłam z nim tylko kolację, tyle go widziałam w ciągu dnia. A za bardzo nie znam miasta w którym mieszka, dlatego myślałam, że lenistwo zwycięży, ale jakoś się ruszyłam.
Wczoraj po napadzie, chciałam wszystko zwymiotować, bo akurat nie miałam nic na przeczyszczenie, ale nic. Nie udało się. Może to i lepiej? Siedziałam jak głupia w tej łazience i pytałam samą siebie, dlaczego nie kupiłam chociaż Xenny. Kolejne godziny były jakimś powtarzającym się schematem myśli: ,,Nie możesz się ciąć i wymiotować, przecież tego nie chcesz" i ,,Po co znowu tyle zjadłaś? Nic nie potrafisz, nawet zwymiotować? Idź do tej łazienki jeszcze raz, może dasz radę".
Może to głupio zabrzmi, ale chcę już do szkoły. Chcę i nie chcę. Chcę się czymś zająć, nie myśleć o jedzeniu, w wakacje dieta idzie mi dużo gorzej, ale nie chcę znowu przebywać wśród tych ludzi, którzy niby się ze mną "przyjaźnią", a mam wrażenie, że sami chętnie podaliby mi żyletkę.
***
Okej, znowu znikam, ale nie na tydzień - na ok. 4 dni. Mama stwierdziła, że skoro mówię jej, że nie ma dla mnie czasu to pojedziemy razem na mazury (mamy tam nad jeziorem mały domek), kij z tym, że już miałam plany, mam jechać i koniec. Wyjeżdżamy jutro popołudniu, rano jadę z nią i jeszcze z bratem do Gdańska, wykupiła lot szybowcem, a potem zabiera nas na zakupy.
Wolałabym, żeby się mną trochę zainteresowała, czasami porozmawiała, a nie kupowała jakieś "prezenty" i zabierała na wyjazd, na który nikt nie ma najmniejszej ochoty.
Chyba trochę odbiegłam od temu bloga, miało być o odchudzaniu.
***



Bilanse nie jakieś najgorsze! Dobrze, że chociaż chodziłaś dużo. Super plan z tym obniżaniem kalorii. Nie martw się niczym. Mam nadzieję, że będziesz się super bawić na wyjeździe! Trzymaj się!
OdpowiedzUsuńo ja cieeee, zazdroszczę Ci tego lotu *.* ale rzeczywiście milej by było czasem spędzić razem trochę czasu, nawet grając w głupie planszówki, niż "kupować" miłość dziecka, też tego doświadczam, trzymaj się i spróbuj cieszyć się tym wyjazdem C;
OdpowiedzUsuńBaw się dobrze na tym wyjeździe! Co do bilansów to wcale nie takie złe, mimo, że był napad to trzeba się po nim podnieść i walczyć dalej! Trzymaj się! :*
OdpowiedzUsuńMiłej zabawy na wyjeździe, spróbuj się trochę zrelaksować Słońce. A co do mamy, to nie martw się, w końcu zauważy, że takie rzeczy Cię nie zadowalają i zwróci większą uwagę na Twoje uczucia. Obniżanie kalorii brzmi jak dobry plan, powodzenia kochana! Trzymaj się chudo! :*
OdpowiedzUsuńNie jest tak źle z twoimi bilansami :D !
OdpowiedzUsuńZazdroszczę ci tego wyjazdu, mam nadzieję, że miło spędzisz czas i odpoczniesz.
Trzymaj się chudo
http://nigdyzbytlekka.blogspot.com/