czwartek, 30 czerwca 2016

Skip dinner & wake up thinner

Chyba się podnoszę. Powoli.
Dzisiaj rano śniadanie z tatą, więc nie miałam się jak wywinąć, zjadłam grahamkę z chudym twarogiem, do tego kawa z odrobiną mleka.
Około 10.30 przeszłam się na plażę z A., po drodze poszłyśmy na lody - matko, było ponad 40 smaków, z tego o smaku brownie (uwielbiam :c), ALE przezwyciężyłam samą siebie i wzięłam dwie małe gałki sorbetów (arbuzowe i cytrynowe). Akurat była piękna pogoda więc godzinę leżałyśmy na plaży, potem zrobiłyśmy godzinny spacer, po którym wróciłyśmy do domu.
Podczas picia na tarasie popołudniowej kawy, osa usiadła mi centralnie nad kolanem - boże, jakie one są straszne (!) - myślałam, że jak nie będę się ruszać, to zwyczajnie sobie odleci a tu baaaam i mnie ugryzła (albo użądliła?), no więc nogę mam załatwioną, cholernie boli jak zginam. A jutro miałam mega ochotę pojechać na rower :<
Przed obiadem udało mi się wyrwać A. na 1,5h zakupów, więc myślę, że chociaż trochę dodatkowo spaliłam, bo poszliśmy do restauracji (znowu) i porcje były naprawdę spore - zamówiłam sałatkę z kurczakiem, pesto, prażonymi ziarnami i mango, z czego tata nie był zadowolony (bo przecież nie jem jak człowiek tylko jak zając), więc zjadłam jeszcze pół talerza barszczu (120ml) i dwa pierogi.
Przeszliśmy się jeszcze chwilę po mieście, wypiłam trochę soku z grejpfruta, a w domu zjadłam pół banana.
Przed chwilą obejżałam ''Love, Rosie" - po wczorajszym filmie, który co trzeba przyznać był cudowny, jakoś miałam ochotę obejżeć coś jeszcze z udziałem Sama Clafina i tu znowu powiem, że film był świetny.
Z dzisiejszego dnia jestem wsumie zadowolona, nie tknęłam nic czekoladowego (a ostatnio coś mnie ciągnie do czekolady i ogólnie do wszystkiego co słodkie)!
 Jutro pod wieczór przyjeżdża mama - będzie trudno mało jeść, ale dam radę. Na śniadanie planuję zjeść marchewkę i wafla kukurydzianego, na obiad trochę ryżu, szpinak i może kurczak, w ciągu dnia może się zdarzyć jakiś sorbet. Chcę już jutro. Chcę położyć się spać głodna. Chcę obudzić się chudsza.
 
 
Image result for thinspo
 
Image result for thinspo
 
Trzymajcie się chudzinki <3

środa, 29 czerwca 2016

Poziom silnej woli: znikomy

,,Porażka nie czyni Cię przegranym. Czyni za to podawanie się, godzenie się z nią i odmowa ponownego próbowania."

Nie wiem co mi wczoraj odwaliło :/ Fakt, pro-mia bardziej mi pasuje, wolę się nażreć do pełna i potem wszystko zwrócić. Ale nie chcę wybrać takiej drogi. Nie chcę wymiotować, brzydzi mnie to. Dzisiejszy dzień to ostatni z cyklu zawalonych z tabletkami na przeczyszczenie. OSTATNI. Jutro zjem tylko obiad. Błagam Julka nie spieprz tego tygodnia do końca. 
W niedzielę wracam do domu. Nie chcę zobaczyć na wadze 51 kg. Nie chcę nawet 49. Tutaj nie mam jak sprawdzić ile ważę, myślę że ok. 50. Wstyd. W niedzielę chcę mieć 48 lub mniej. I będę tyle mieć. Zobaczycie. Muszę się podnieść z tego bagna porażek. Za godzinę idę do kina na "Zanim się pojawiłeś" - będą chipsy, żelki, popcorn i tę sprawy, ale obiecuję NIC nie zjem, nic - najbliższy posiłek będzie jutro o 15:00, tak samo w sobotę, a w niedzielę to jeszcze nie wiem. Nie mogę nic zepsuć. Nie mogę. Brakuje mi silnej woli, brakuje mi wsparcia, 
Dobra, koniec. Podniosę się.
Udanych wakacji motylki ;***


wtorek, 28 czerwca 2016

pro-mia / pro-ana

Witam. Mam wiadomość. Słaba Juleczka dzisiaj znowu zawaliła. Miałam napad. Napad. Brzydzę się sobą. Chyba 2000 kcal, nie liczyłam. Nie mogę tyle jeść. Muszę schudnąć. Dążę do swojego celu, do mojej perfekcji. Ale jak kurwa tyle będę jeść to nic mi się nie uda. Tak więc dzisiaj się obzarłam i chyba 2 razy wymiotowalam do czego wzięłam jeszcze leki przeczyszczajace. Nadeszła pro-Mia. I mam gdzieś komentarze typu, że będąc pro-Mia, jestem słaba. Może i będę słaba, ale chuda. Patrzę w lustro i mam ochotę je rozbić, nienawidzę się. A chciałabym się zaakceptować. Chciałabym stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie "tak, teraz jesteś piękna". Chciałabym.
Jeszcze jedno; nie odchodzę od any, będę ją łączyć z pro-mią jakkolwiek to brzmi.
Nie mam planu na jutro. Albo znowu skończę z głową w wc, albo zjem okrągłe nic.
"Chcę zasnąć i się nie obudzić, ale nie chcę umierać".
Trzymajcie się.

poniedziałek, 27 czerwca 2016

SBD - 1

Dotrzymuję obietnic.
Z wyjątkiem tych, które składam sama sobie.
Logika.
Tak więc obiecuję Wam wszystkim i chyba samej sobie, że jutrzejszy dzień i całe to SBD pójdzie mi lepiej niż ten pieprzony poniedziałek.
Image result for thinspo

Image result for skinny bride diet

niedziela, 26 czerwca 2016

SBD & zaraz wracam

Dzisiaj niedziela. Jutro startuje z Sbd, może być trudno, ale wierzę, że będzie się opłacać. Dzisiaj bilans do dupy, 1500 kcal, nie wiem ile spaliłam - połowę dnia chodziłam po mieście w średnim tempie, a pod wieczór na 20 min. poszłam pobiegać (okolica tutaj jest zajebista *.* - domek w lesie, w nim dróżka która prowadzi nad morze), jutro też mam zamiar poćwiczyć, nie wiem czy się uda, zapowiadają deszcz :<
Co do poniedziałku to rano chcę przebiec ok. 3 km plażą, potem na śniadanie zjem marchewkę i na obiad jakaś sałatkę. Po polodniu wybieram się na dwu godzinny trening Aikido (-700 kcal), a pod wieczór chyba sobie farbnę włosy na granatowo. Może na niebiesko.
Poza tym to znikam na kilka dni, A. coraz bardziej się czepia że powoli się zabijam, tylko sobie szkodzą i takie tam blablabla, sprawdza mi nawet telefon (zwykle wyczyszczam historię wyszukiwania itp, no ale nie zawsZe pamiętam). Boję się, że przez przypadek coś palnie przy rodzicach.
Tymczasem udanych wakacji chudzinki :*

sobota, 25 czerwca 2016

Jestem już nad morzem, a bardziej niedaleko niego (10km), wynajmujemy domek praktycznie w środku lasu, nie licząc owadów to jest świetnie,  dużo ścieżek więc będę mogła rano wstać i pobiegać. Rano jadłam śniadanie z rodzicami (kromka chleba ramowego + plasterek żółtego sera), potem z A. poszłam na lody, znalazłam jakiegoś wodno-sorbetowego (miał "tylko" 29kcal). Dzisiaj chyba nie wywinę się od obiadu, trudno. Spróbuję się na chwilę oderwać od any, skupić się na rodzinie i spędzić czas inaczej niż licząc kalorie, jednak nie chcę też wszystkiego zawalic,  postaram się nie przekraczać 600 kcal, a od poniedziałku chyba przejdę na SBD.
To tyle.
Trzymajcie się chudo ;*

czwartek, 23 czerwca 2016

Jednak nie & sbd

Nie wiem, co mnie wczoraj podkusiło, żeby zaplanować sobie dzisiaj głodówkę (w końcu dobrze wiedziałam, że będzie śniadanie, obiad i kolacja z rodzicami), tak więc cały mój plan na następne dni się dnie uda. Jutro już jadę nad morze (na chyba tydzień?), może mi się uda mniej zjeść bo większość dnia będziemy w samochodzie, w weekend może być ciężko jeść mniej niż 500 kcal, ale postaram się nie przekroczyć 1000. Od poniedziałku będzie łatwiej, mama wraca do domu, tata będzie tam pracował, więc 3/4 dnia będę sama z A. - moją hm.. przyjaciółką? Co ja gadam, nie będzie łatwiej. Ona też na każdym kroku mi mówi jak to "mało" jem, że się zmieniłam, blablabla, a sama (co najśmieszniejsze) je ok. 500 kcal dziennie (nie jest za pro-aną, nie jest nawet za traktowaniem jej jako zwykłej diety) i ma niedowagę. *logika*
No ale jak po tytule posta ktoś mógł wywnioskować, chcę zacząć od poniedziałku Skinny Bride Diet (wiem, wiem, co chwilę zmieniam diety nie kończąc poprzednich) i tak tylko dopiszę, że jak już jestem na jakiejś diecie, to nie trzymam się tak dokładnie wszystkich limitów, bardziej się nią inspiruję i czasami zmieniam bilanse, tak, żeby w miarę mi pasowało do danego dnia, np. jak wiem, że mam obiad w restauracji z rodzicami to na siłę nie będę zamawiać tylko soku pomidorowego, bo przy rodzicach muszę jeść więcej, żeby się nie zorientowali, więc ustalam sobie np. 400. Tak samo jak wiem, że cały dzień nie będę nic robić tylko siedzieć plackiem to nie będę w siebie wpychać 300 kcal, tylko zrobię głodówkę. Ale to tylko tak na marginesie.
Bilansu na dzisiaj nie będę pisać bo wstyd :<
Ok. 1000kcal, ale nie więcej, spalone 500.

środa, 22 czerwca 2016

fast

Ok. Mimo, że dzisiaj pod koniec dnia miałam całkowicie wylane na to ile zjem, nadal zależy mi na osiągnięciu celu. Plan na następne dni? Głodówka,  zobaczę jak daleko pociagnę, potem ok. dwa dni 100kcal... Uwielbiam głodówki. Mniam.
Już kilka dni do wakacji, mam kilka planów do zrealizowania, min. chcę zacząć biegać przynajmniej 3 razy w tygodniu, pojechać w kilka miejsc... Niestety/stety więcej mam planów co do odchudzania, chcę wypróbować Ariel's Diet, dietę płynną, chcę więcej czasu poświęcić sobie. Matko, mam nadzieję, że wakacje wykorzystam lepiej niż ferie (24h w ciemnym pokoju z masochistycznymi myslami), chociaż, przyznam, że czasem mi "brakuje" takich zjebanych, "mrocznych" dni :>. Muszę skończyć z opcją rozszarpywania sobie skóry i traktowania tego jako, hmm.. przyjemność? Niedługo będę nad morzem, ludzie pewnie będą się na mnie patrzeć ze "współczuciem" - nastolatka z podrapanymi zyletką rzebrami,  z wyrytymi na plecach dziwnymi tekstami i z wkurzającym oczy kolorem włosów podchodzącym pod turkusowy...
Fajnie.
Dzisiaj nie było lekcji, aleee był piknik! No super :> Początkowo myślałam że nic nie zjem, ale stwierdziłam, że na bank coś zjem a nie daj boże będę miała napad, więc "troszkę" zjadłam, a potem w domu wszystko zwróciłam...
Bilans:
-pączek
-pół  croassainta
-magnum almond
-big milk
-garść truskawek
Ok, wiem, szału nie ma xD Nie jestem na siebie zła, wiem że jakbym sobie wszystkiego zabronila, na koniec bym się obżarła, a tego chcę muszę uniknąć.
Dzisiaj się dowiedziałam, że moja znajoma jest w szpitalu psychiatrycznym, kiedyś też była za pro-aną, potem jednak za bardzo się w to wplątała, do tego doszła jeszcze depresja i inne... Mimo,że nie uważam any za jakąś świętą istotę, nie modlę się do niej czy coś, jest ona dla mnie swego rodzaju drogą do osiągnięcia celu, boję się że za bardzo mnie wciągnie, ale z drugiej jestem spokojna, bo WYDAJE mi się, że jak tylko będę chciała zacząć żyć bez any, to mi się uda. Narazie nie chcę.


Edit: Jest już 20.30, w ciągu 1h zjadłam 2000kcal, a w ciągu minuty wszystko zwymiotowalam. Nie jestem ani trochę na sobie zła. Po prostu chciałam zjeść i kurwa zjadłam. Nie miałam jakiegoś napadu, nikt mi nie kazał jeść,  to był mój świadomy wybór.
A jutro głodówka c:


wtorek, 21 czerwca 2016

Quod me nutrit, me destruit

Jestem z siebie dumna. Mogę to sobie powiedzieć z czystym sumieniem. Dzisiaj udowodniłam sama sobie, że potrafię wszystko jak chcę. Miało być ok. 250kcal i jest 250kcal. Kurcze no, nawet nie umiem opisać tego co teraz czuję, nie chodzi tu tylko o to że mało zjadłam, że trzymałam się limitu, a bardziej o to, że wierzę w siebie, mimo tych ludzi wokół mnie którzy potrafią tylko krytykować a sami dupy nie ruszą, żeby coś zrobić.. Eh xd.

Dzisiejszy bilans:

1.Śniadanie: łyżeczka Ovomaltine, pół kromki chleba pszennego, 
Razem: 50kcal

2. II Śniadanie: galaretka cytrynowa (38g), rogalik z dżemem (40g)
Razem: 148kcal

3.Obiad: Pierś z kurczaka z grilla (20g), ziemniaki puree (jedna łyżka)
Razem: 50kcal

RAZEM: 248kcal

Plan na jutro: max 100kcal
Trzymajcie się chudo <3


poniedziałek, 20 czerwca 2016

Po napisaniu poprzedniego postu, mama zawołała mnie do kuchni i powiedziała, że zrobiła kolację (nie mam pojęcia co to było: wielki, puchaty naleśnik), moja pierwsza myśl to "ta kobieta oszalała? Myśli, że to zjem?". Ale jak przyszło co do czego, usiadłam obok niej w salonie i zjadłam całego. Kurwa no brawo Julia :>  Nie czuję teraz złości, żalu, wstrętu i to mnie śmieszy. Bawi mnie całe to moje pseudo-odchudzanie, wmawianie sobie, że jak już osiągnę cel będzie dobrze. Dobrze będzie jak wreszcie przestanę sobie myśleć, planować, a zacznę robić.
Bilans na jutro napiszę już teraz, chce potem powiedzieć, że go przestrzegałam i nic nie zjebałam. Chcę mieć jeszcze więcej motywacji.

Śniadanie: 1 średnia marchewka
                  pół szklanki mleka 0,5%
Razem: 60kcal

*drugie śniadanie: pół "soku" Fruktajl
61kcal

Obiad: nie mam pojęcia co będzie, ale nie przekroczę 130kcal

Razem nie powinnam zjeść więcej niż 250kcal, mam nadzieję że jutrzejszy post to potwierdzi.

Chyba od 4 dni zabieram się do napisania jakiegoś posta. No i jest. Dzisiaj poniedziałek, w piątek już jadę nad morze a moja waga stoi. Świetnie.
W weekend byłam znowu u babci, nie dało się nie jeść. Przez chwilę nawet myślałam, dlaczego wybrałam taką drogę, przecież potrafiłabym jeść zdrowo, potrafiłabym zamiast dłubać sobie żyletką w nadgarstkach wyjść do znajomych. Potrafiłabym, ale nie chcę.
Wczoraj była jakaś masakra, powyżej 1000kcal, a chyba nawet 1500, jak wróciłam do domu chciałam wszystko zwymiotować ale oczywiście mój organizm odmówił, więc wzięłam jakieś leki na przeczyszczenie... Lepsze to niż nic.
Dzisiaj chciałam zjeść max 100kcal, ale jak się obudziłam i ogarnęłam, że znowu matka będzie mnie ciągnąć po restauracjach to ustaliłam sobie max 500 i dałam radę. Niedługo chcę zrobić kilkudniową głodówkę, chcę spojrzeć na wagę i powiedzieć sobie, że nie mogło być lepiej, lub chociaż, że mogło być gorzej. Do końca czerwca chcę mieć kurwa chociaż te 47.0-47.5.

niedziela, 12 czerwca 2016

   Ostatnio coś internet wysiadł, ale już wracam, nie zawaliłam. No, jeden dzień tak, ale nie z mojej winy. Ogólnie teraz nie ciągnie mnie tak do jedzenia, słodyczy jem naprawdę mało w porównaniu do tego, jakie ilości kiedyś pochłaniałam, a i tak moje bilanse przekraczają czasem 1000 kcal. Powód? Oczywiście rodzice. Zaplanuje sobie np. 500 kcal, wszystko jest ok, a tu nagle oni wyjeżdżają ze świetnym pomysłem, żeby pojechać do restauracji. Jak już jesteśmy na miejscu, to oczywiście chcę wziąć sałatkę, ale nieeeee, przecież nie będę jeść jak królik, to wezmą mi jakieś wielkie naleśniki, albo pizze z salami. Eh.
   Jakoś 4 dni się nie ważyłam, powiedziałam sobie, że muszę właśnie co najmniej od każdego ważenia zrobić sobie te kilka dni przerwy bo takie codzienne wydaje mi się bez sensu, a potrafiłam na wagę wchodzić z 3-5 razy dziennie. Boję się co dzisiaj zobaczę. Z jednej strony wydaje mi się, że mogę mieć mniej niż te 49-48.5, a z drugiej czuję się jakbym mogła zobaczyć też 52.
   Co do dzisiejszego dnia, rano zjadłam kilka truskawek z łyżką kefiru 1,5%, potem jakieś czekoladowe ciasteczko, na obiad pojechaliśmy do babci, miała urodziny, oczywiście wszystkiego musiałam spróbować, bo "babci będzie przykro". I tutaj pomieszałam się w kaloriach, bo na serio, nie mam pojęcia co za mięso jadłam XD. Na koniec był tort czekoladowy, zjadłam mały kawałek, no ale to jednak 300kcal... Jak wróciłam do domu, pojechałam na 1,5h na rower,oczywiście się wywaliłam i jestem cała potłuczona xD. Na wieczór mama zrobiła gofry i mimo moich tłumaczeń, że nie jestem głodna, powiedziała, że mam zjeść bo ostatnio mało jem. No więc zjadłam jednego z dżemem chyba truskawkowym?
   Od jutra nie jem chleba, bułek i innych takich, bo coś ostatnio za dużo ich pochłaniam:/ A no i wracam do b&w.



Trzymajcie się chudo <3

środa, 8 czerwca 2016

   No i nareszcie widać zmiany. Od poniedziałku ubyło mi 0,6kg. Mogło być lepiej, wiem, ale nie chce się dołować tylko zmotywować. Do wakacji zostało już niewiele, nie mogę sobie pozwolić na jakikolwiek upadek.
   Wczoraj zjadłam tylko rano jakiś jogurt (ok.90kcal), miałam nadzieję, że tak zostanie do końca dnia. Nie miałam żadnego napadu, ani nic z tych rzeczy, ale tata wrócił i mama zrobiła na kolację spaghetti. Musiałam zjeść. Dlatego dzisiaj poszłam pobiegać i w miarę się to uregulowało. Muszę sobie jeszcze tylko wbić do głowy, że jak zjem kilka(dziesiąt) kcal więcej, to nie znaczy, że mogę się już cała napchać i zwalić na całej linii.
   Dzisiaj moja przyjaciółka kazała mi pokazać nadgarstki. Wkurza mnie to, bo jednak moje ciało to moje ciało, a jednak jakoś jestem jej za to wdzięczna. Oczywiście potem ona była wkurzona, bo przybyło mi trochę ran i tak sobie pomyślałam, że ona serio się martwi, boi się, że będę jak jej kolega - że będę się podpalać, kłaść tory i czekać na pociąg i ogólnie dużo tego typu rzeczy. Obiecałam, że więcej tego nie zrobię. Nie wiem czy skłamałam. Najprawdopodobniej tak.

Bilans:
-pół bułki proteinowej (+50kcal)
-grillowana pierś z kurczaka (35g, +40kcal)
-kostka czekolady oreo (+39kcal)
+ 15min spaceru (-40kcal)

Razem: 89/100kcal

Trochę jestem na siebie zła za tą czekoladę, ale miałam mega ochotę na coś słodkiego, więc wolałam zjeść kawałeczek raz, niż potem nie wytrzymać i pochłonąć całą tabliczkę xD.
Poza tym jestem dumna z dzisiejszego dnia.

 
Trzymajcie się chudo <3
   

wtorek, 7 czerwca 2016

500 czy 50?

Wczoraj dużo myślałam. Dzisiaj z resztą też. Ostatnio trochę wszystko zlekceważyłam, co może potwierdzić moja waga. I dzisiaj sobie przypomniałam o B&W, serio, zapomniałam. No i są efekty, dlatego dzisiaj już nie mogę nic zawalić, odkładam na kilka dni B&W i będę się zadowalać ok.50-100kcal. Zasłużyłam na to.
Dzisiaj specjalnie nie poszłam do szkoły, jest dopiero 13.00, a ja mam za sobą "już" 5km rowerem. Zjadłam tylko pół kromki razowego chleba i mam nadzieję, że taki bilans zostanie do końca dnia.



Trzymajcie się!

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Dzisiaj było naprawdę zajebiście. Rano miałam mega motywacje, znajdłam na śniadanie tylko jabłko i troszkę kefiru, potem w ciągu dnia wypiłam cappucino i zjadłam wafla ryżowego. Wróciłam ok. 15.00 do domu, nie zjadłam obiadu.
Boże, dlaczego ja zawsze muszę wszystko zepsuć? Wszystko czego się podejmuję, kończy się porażką.
Potem mama przywiozła truskawki, myślę sobie "w sumie trochę owoców mi nie zaszkodzi..." no i wrzuciłam ich trochę do miseczki. Obok stała moja siostrą i właśnie sięgała po czekoladę. Nawet nie ogarnęłam, kiedy powiedziałam jej, że może mi dać kawałek, a czekoladą już leżała obok truskawek. No i znowu sobie myślę, że troszkę czekolady mi nie zaszkodzi. Akurat.
Kończę jeść i jedna część mnie mówi "tyle już zjadłaś, nie waż się nic więcej tknąć, nie zawal tego dnia", a druga przekonuje mnie, że zjadłam tak mało i kawałeczek świeżej bułki mi nic nie zrobi. Ta druga "ja" wygrała. Z racji tego że bułki były ciepłe, a niestety takie uwielbiam, zjadłam całą. Z serem. Już nie będę dalej pisać, jakie jeszcze tony jedzenia pochłonęłam, bo to chyba nie ma sensu.
Muszę coś zmienić. Muszę wziąć się w garść. Jutro spróbuję zostać w domu, nic nie zjem.

Trzymajcie się 💞

sobota, 4 czerwca 2016

*Jestem*

 Ostatnio mnie chwilkę nie było.
 Chyba depresja powraca.
 Przynajmniej coś poczuję.