Tak więc, chyba wróciłam. Strasznie mi Was brakowało przez ostatni czas, pomimo, że starałam się na bieżąco czytać wasze wpisy.
Chciałam napisać, że schudłam i osiągnęłam chociaż jeden, malutki cel, ale jak widać, innym razem. Skoro chcę pisać tu także o porażkach to proszę bardzo - zawiodłam siebie i Was.
Najpierw kilka dni jadłam co popadnie, potem zrobiłam głodówki, no i w końcu zaczęłam jeść, wymiotować, jeść i jeszcze raz wymiotować. Teraz już nie mogę zmusić się do tego, nie wiem jak głęboko musiałabym włożyć coś do gardła, żeby mieć chociaż jakiś odruch wymiotny. Wyglądam strasznie. Okropnie. Co ja ze sobą zrobiłam?
Ach, nie ma czasu na użalanie się nad sobą, muszę działać (mówię tak od poniedziałku ^^).
Tak więc dzisiaj był ostatni dzień, powtarzam -
ostatni, kiedy tyle zjadłam (czyt. 1200 kcal). Jutro zjem coś koło 300 kcal, a w poniedziałek chcę zacząć dietę, ale nie mam zielonego pojęcia jaką, wiem na pewno, że nie może być długa (najbardziej pod uwagę biorę Hide & Sick i Thigh Gap Diet).
Teraz ważę 52 kg *wstyyyd*,a do poniedziałku chcę mieć chociaż 50-51. Tym razem nie zawalę, obiecuję. Dam radę.
Dzisiaj zrobiłam też pierwszy dzień A6W (no dobra, zrobiłam połowę), jutro raczej nie będzie czasu na dłuższe ćwiczenia, dlatego w piątek po powrocie ze szkoły zrobię Skalpel, a w sobotę postaram się pobiegać.
Trzymajcie się chudo <3