Dzisiaj nie mogłam spać, zasnęłam na 4-5h, co odbiło się na całym dniu - nic mi się nie chciało i chodziłam rozdrażniona, marzyłam tylko o tym, żeby w spokoju poczytać książkę z kubkiem herbaty. Ale nieeee. Bo obiad, bo iść kupić masło, bo posprzątać, bo pomóc malować ściany, bo wyjść z psem... I tak zleciał mi calutki dzień i mimo, że nie ma nawet 22:00 chyba zaraz kładę się spać.
Dowiedziałam się, że we wtorek jadę na tydzień do taty. Szczerze, wolałabym zostać w domu, ale obiecałam, że pojadę. Nie wiem jak będzie z dietą, nie chcę odkładać i mówić, że zacznę od następnego poniedziałku. Na to nie ma czasu. Zostało 25 dni do rozpoczęcia roku, nie chcę wtedy wyglądać jak czekoladowa kulka. Śniadania pewnie uda mi się jeść samej, albo wcale, gorzej z obiadami, które będą w restauracjach, a tam - wiadomo, porcje raczej nie mają 100g.
Dobra, dam radę i koniec.
Tak na marginesie - pewnie przez jakiś tydzień nie będzie postów, w moim laptopie coś się zepsuło i idzie do naprawy, więc zostaje mi komputer mamy, a wolę nie ryzykować, że znajdzie bloga (co prawda, usuwam historię itd., ale różnie bywa).
Tak więc, jutro na obiad jadę z rodzicami do ich znajomych, raczej się nie wymigam - trzeba będzie zjeść małe śniadanko i odpuścić kolację.
W poniedziałek jadę z M. do Gdańska, czyli pół dnia będę chodzić po plaży i sklepach, drugie pół będę się pakować na wyjazd do taty i pewnie rysować. W sumie, to byłby dobry dzień na głodówkę, ale z drugiej strony w niedzielę zjem ok. 500 do 700 kcal, co mogłoby się potem równać napadem :/ A do tego nie dopuszczę. Muszę odzyskać moje 47.8 kg <3
Jeżeli nie zdecyduję się na ciągnięcie dalej SBD, będę się stosować do mniej więcej takiego planu:
- 9:00 - owsianka (z mleka 0% lub na wodzie, tak żeby nie przekroczyć 100/150 kcal)
- 12:30 - owoc lub koktajl (do 100 kcal)
- tu powinna znajdować się "15:30", ale jak będę u taty, nie sądzę żebym miała jakiś większy wpływ na godzinę obiadu - będę starała się wybierać gotowane/pieczone ryby lub sałatkę
- ok. 18: 30 - warzywa i/lub jogurt (do ok. 80 kcal)
Jak teraz, po napisaniu tego planu na niego patrzę, to w sumie nie jest taki zły ;D
Jutro chyba zrobię coś czego wręcz nie cierpię - zmierzę obwód uda, talii itd. Tych cyferek boję się jeszcze bardziej niż tych z wagi.
Bilans:
- owsianka z 1/4 banana i kilkoma borówkami,
- kromka chleba razowego + miód,
- kawałek jabłka,
- nektarynka,
- zupa krem z cukinii (ok. 120ml),
- dwa gotowane ziemniaki,
- gałka sorbetu cytrynowego,
- kawałek ciasta marchewkowego,
- 3 kawy (z czego dwie bez cukru i mleka, a jedna z łyżeczką ksylitolu)
Razem: 720 kcal
Tak tylko dodam, że ciasto nie było aż tak złe i obsypane morzem cukru - robiła je koleżanka mamy - dietetyczka, więc raczej nie wpakowała tam nie wiadomo czego. Na sorbet już nie mam usprawiedliwienia :c
Okej, to chyba tyle, wracam najprawdopodobniej w następną niedzielę.
Trzymajcie się chudziutko! <3