środa, 31 sierpnia 2016

Przepraszam.

Nie mogę się uspokoić. Ręce mi się trzęsą, chcę płakać ale nie spływa ani jedna łza.
Co ja zrobiłam?
Dowiedział się, zobaczył. Widziałam złość w jego oczach jak przytrzymywał mój nadgarstek. Ciekawe, co sobie myśli - może, że chcę na siebie zwrócić uwagę? 
Pewnie będzie rozmowa. Co ja mam powiedzieć?
Nie mam siły.
Chcę stąd uciec, boję się.
Przepraszam, ale nie wiem kiedy znowu do Was wrócę.

Trzymajcie się.

sobota, 20 sierpnia 2016

Witam i żegnam

Chyba znikam na jakiś czas.
Nie kończę diety, idę dalej.
Nie wiem kiedy wrócę, może jak w końcu nie będę ważyć tyle, 
co wielki pączek.

Bilans: 370 kcal

Trzymajcie się chudo <3

sobota, 13 sierpnia 2016

Każdy ból uodparnia nas na in­ny ból, czy­niąc człowieka bezdusznym.

Jestem, jestem.
Ach, nie wiem od czego zacząć. Przez ten tydzień, jak byłam u taty, mój plan wyglądał trochę inaczej niż sobie wymarzyłam, w poniedziałek i wtorek zjadłam ok. 1500 kcal, w środę 1300, czwartek to było ok. 1100 kcal, a piątek... Piątek się obżarłam, nie byłam głodna, nawet nie chciałam jeść. Tak jakoś wyszło. Głupie żarcie mną rządzi.
Ale idę dalej, dzisiaj już lepiej - 890 kcal (dobra, to nie są jakieś piękne bilanse), ale na początku tygodnia dotarło do mnie, że zawaliłam caaały lipiec i muszę zaczynać od początku, więc ustaliłam sobie, że będę powoli obniżać limity, a potem będę jeść jak najmniej, w moim przypadku planowanie jedzenia nie wypaliło.
We wtorek i środę przeszłam ponad 9 km, a w czwartek i poniedziałek coś ok. 5, więc nie siedziałam cały czas przyklejona do kanapy, a myślałam, że tak będzie, bo okazało się, że tata nie brał wolnego i jadłam z nim tylko kolację, tyle go widziałam w ciągu dnia. A za bardzo nie znam miasta w którym mieszka, dlatego myślałam, że lenistwo zwycięży, ale jakoś się ruszyłam.
Wczoraj po napadzie, chciałam wszystko zwymiotować, bo akurat nie miałam nic na przeczyszczenie, ale nic. Nie udało się. Może to i lepiej? Siedziałam jak głupia w tej łazience i pytałam samą siebie, dlaczego nie kupiłam chociaż Xenny. Kolejne godziny były jakimś powtarzającym się schematem myśli: ,,Nie możesz się ciąć i wymiotować, przecież tego nie chcesz" i ,,Po co znowu tyle zjadłaś? Nic nie potrafisz, nawet zwymiotować? Idź do tej łazienki jeszcze raz, może dasz radę".
Może to głupio zabrzmi, ale chcę już do szkoły. Chcę i nie chcę. Chcę się czymś zająć, nie myśleć o jedzeniu, w wakacje dieta idzie mi dużo gorzej, ale nie chcę znowu przebywać wśród tych ludzi, którzy niby się ze mną "przyjaźnią", a mam wrażenie, że sami chętnie podaliby mi żyletkę.

***

Okej, znowu znikam, ale nie na tydzień - na ok. 4 dni. Mama stwierdziła, że skoro mówię jej, że nie ma dla mnie czasu to pojedziemy razem na mazury (mamy tam nad jeziorem mały domek), kij z tym, że już miałam plany, mam jechać i koniec. Wyjeżdżamy jutro popołudniu, rano jadę z nią i jeszcze z bratem do Gdańska, wykupiła lot szybowcem, a potem zabiera nas na zakupy.
Wolałabym, żeby się mną trochę zainteresowała, czasami porozmawiała, a nie kupowała jakieś "prezenty" i zabierała na wyjazd, na który nikt nie ma najmniejszej ochoty.

Chyba trochę odbiegłam od temu bloga, miało być o odchudzaniu.

***




Trzymajcie się chudo <3

sobota, 6 sierpnia 2016

„Jeśli możesz sobie coś wymarzyć, możesz to zrobić”

Dzisiaj nie mogłam spać, zasnęłam na 4-5h, co odbiło się na całym dniu - nic mi się nie chciało i chodziłam rozdrażniona, marzyłam tylko o tym, żeby w spokoju poczytać książkę z kubkiem herbaty. Ale nieeee. Bo obiad, bo iść kupić masło, bo posprzątać, bo pomóc malować ściany, bo wyjść z psem... I tak zleciał mi calutki dzień i mimo, że nie ma nawet 22:00 chyba zaraz kładę się spać.
Dowiedziałam się, że we wtorek jadę na tydzień do taty. Szczerze, wolałabym zostać w domu, ale obiecałam, że pojadę. Nie wiem jak będzie z dietą, nie chcę odkładać i mówić, że zacznę od następnego poniedziałku. Na to nie ma czasu. Zostało 25 dni do rozpoczęcia roku, nie chcę wtedy wyglądać jak czekoladowa kulka. Śniadania pewnie uda mi się jeść samej, albo wcale, gorzej z obiadami, które będą w restauracjach, a tam - wiadomo, porcje raczej nie mają 100g. 
Dobra, dam radę i koniec.

Tak na marginesie - pewnie przez jakiś tydzień nie będzie postów, w moim laptopie coś się zepsuło i idzie do naprawy, więc zostaje mi komputer mamy, a wolę nie ryzykować, że znajdzie bloga (co prawda, usuwam historię itd., ale różnie bywa).

Tak więc, jutro na obiad jadę z rodzicami do ich znajomych, raczej się nie wymigam - trzeba będzie zjeść małe śniadanko i odpuścić kolację. 
W poniedziałek jadę z M. do Gdańska, czyli pół dnia będę chodzić po plaży i sklepach, drugie pół będę się pakować na wyjazd do taty i pewnie rysować. W sumie, to byłby dobry dzień na głodówkę, ale z drugiej strony w niedzielę zjem ok. 500 do 700 kcal, co mogłoby się potem równać napadem :/ A do tego nie dopuszczę. Muszę odzyskać moje 47.8 kg <3 
Jeżeli nie zdecyduję się na ciągnięcie dalej SBD, będę się stosować do mniej więcej takiego planu:
  • 9:00 - owsianka (z mleka 0% lub na wodzie, tak żeby nie przekroczyć 100/150 kcal)
  • 12:30 - owoc lub koktajl (do 100 kcal)
  • tu powinna znajdować się "15:30", ale jak będę u taty, nie sądzę żebym miała jakiś większy wpływ na godzinę obiadu - będę starała się wybierać gotowane/pieczone ryby lub sałatkę
  • ok. 18: 30 - warzywa i/lub jogurt (do ok. 80 kcal)
Jak teraz, po napisaniu tego planu na niego patrzę, to w sumie nie jest taki zły ;D 

Jutro chyba zrobię coś czego wręcz nie cierpię - zmierzę obwód uda, talii itd. Tych cyferek boję się jeszcze bardziej niż tych z wagi. 

Bilans:
- owsianka z 1/4 banana i kilkoma borówkami,
- kromka chleba razowego + miód,
- kawałek jabłka,
- nektarynka,
- zupa krem z cukinii (ok. 120ml),
- dwa gotowane ziemniaki,
- gałka sorbetu cytrynowego,
- kawałek ciasta marchewkowego,
- 3 kawy (z czego dwie bez cukru i mleka, a jedna z łyżeczką ksylitolu)

Razem: 720 kcal

Tak tylko dodam, że ciasto nie było aż tak złe i obsypane morzem cukru - robiła je koleżanka mamy - dietetyczka, więc raczej nie wpakowała tam nie wiadomo czego. Na sorbet już nie mam usprawiedliwienia :c
 
Okej, to chyba tyle, wracam najprawdopodobniej w następną niedzielę. 



Trzymajcie się chudziutko! <3


czwartek, 4 sierpnia 2016

Tydzień próbny?

Trochę się przedłużyło, zostałam u przyjaciółki na noc. Dopiero jak ją zobaczyłam, zorientowałam się jak się za nią stęskniłam przez ten miesiąc gdy się nie widziałyśmy. Wiem... Miałam z nią porozmawiać, wyrzucić wszystko z siebie, ale miałam taki dobry humor, a jak zaczęła mnie pytać, co u mnie, czy nadal się ''odchudzam'', coś jakby mi związało gardło, jak byłam w domu układałam sobie w głowie, co jej powiem, a jak przyszło co do czego, nie potrafiłam wykrztusić słowa na ten temat. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Może nie chciałam psuć humoru ani jej, ani mi.
Co do jedzenia, nie chciałam jej jakoś specjalnie martwić i jadłam w miarę ''normalnie'' tzn. chciałam nie liczyć kalorii, ale chyba nie potrafię i wychodziło mi ok. 1500 kcal (o zgrozo), we wtorek już dokładnie nie pamiętam co jadłam, ale wiem, że nie było to nic słodkiego.
Dzisiaj przyjechała babcia i powiedziała, że to ona zrobi obiad. Oczywiście nie było to nic innego jak schabowe - smażone na hektolitrach oleju. Jak dałam jej delikatnie do zrozumienia, że nie jem mięsa, od razu poszły teksty, że w głowie mi się poprzewracało i mięso trzeba jeść. Można było się tego chyba spodziewać xD.
Wczoraj pojechałam też na zakupy i kupiłam jeansy na które wydałam.. oj, dużo :D, jednak kupiłam je o rozmiar za małe. Teraz to już muszę schudnąć.

Bilanse:

Środa (ok. 1350 kcal)

  • pół grahamki z żółtym serem,
  • jakiś lód wodny,
  • ciasteczka Oreo :(
  • kilka pierniczków z dżemem :((
  • zapiekanka z cukinii, łososia i jajka,
  • kawałek bułki razowej,
  • morela,
  • nektarynka,
  • garść orzechów nerkowca,
  • mały kawałek pizzy wegetariańskiej 
Tych oreo było stanowczo za dużo :c

Czwartek  (ok. 700 kcal)
  • ''sałatka'' owocowa (1/4 pomarańczy, kawałek banana i kilka orzechów nerkowca),
  • kromka pełnoziarnistego chleba tostowego,
  • 1/2 małej bagietki,
  • pomarańcz,
  • nektarynka,
  • garść orzechów nerkowca (chyba się w nich zakochałam)
  • 2 gotowane ziemniak,
  • fasolka szparagowa (ok. 100 g)
Okej, może to i nie są bilanse z SBD, ale zastanawiam się czy w moim przypadku narzucone limity mają sens. Do końca tego tygodnia będę sobie sama ustalać limity, będą w granicach 500 - 1000 kcal - chcę uniknąć napadów.
W niedzielę sobie przeanalizuję cały tydzień i zdecyduję czy chcę kontynuować SBD, będę się po prostu starać jeść jak najmniej.

Btw. - zapisałam sobie kilka zasad, których chcę będę się trzymać:
1. Codziennie 4 małe posiłki o godz. 9:00, 12:30, 15:30, 18:30.
2. Więcej warzyw, mniej owoców w drugiej połowie dnia.
3. Podczas oglądania tv kręcić hula-hop.
4. Jeść mniej słodyczy, najlepiej wcale.
5. Nie myśleć autodestrukcyjnie, starać się mieć dobry humor.
6. Poświęcić więcej czasu na rysowanie i ćwiczenia.
Chyba kiedyś już to pisałam? 




Trzymajcie się chudzinki ;**

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

"Vi­vere mi­lita­re est."

Już wróciłam, wyjazd był całkiem udany, cały czas miałam dobry humor aż tu nagle ostatniego dnia czułam się jakbym straciła nad sobą kontrolę, pokłóciłam się z rodzicami tak naprawdę o nic, nie chciałam tego zrobić, czasem nie potrafię nad sobą zapanować - ani nad tym co mówię, ani nad tym co myślę, co czasami wydaje mi się jeszcze gorsze.
Wczoraj w mojej głowie toczyła się jakaś chora wojna - jedna część mnie chce już mieć spokój, nie myśleć o skończeniu ze sobą, o dietach, które tak naprawdę nie są dla mnie bardzo ważne, nawet nie wiem po co je robię, druga wciąż ciągnie do takiego życia, do ciągłego ukrywania wszystkich emocji pod jakąś maską. Ostatecznie wczoraj wygrała pierwsza ''ja'', zasnęłam z postanowieniem, że nigdy więcej nie będę się zachowywać autodestrukcyjne i nie będę mieć takich myśli. Jak przyszło co do czego, obudziłam się w środku nocy, zaczęłam płakać i błagać o jakiś wypadek.
Dzisiaj rano się obudziłam się o 9;00 i jeszcze 3h siedziałam na łóżku i myślałam co zrobić. Nie chcę takiego życia. Nie chcę mieć etapów, że najpierw jestem szczęśliwa, myślę, że wszystko jest już okey, że jakaś depresja to były tylko moje wymysły, a kilka dni później płakać, błagać o koniec, objadać się albo nie jeść nic.
Chyba potrzebuję pomocy. Nie wiem co robić. Nie potrafiłabym porozmawiać o tym z rodzicami, boję się, że powiedzą, że wymyślam, albo chcę zwrócić na siebie uwagę, nie umiałabym nawet zacząć takiej rozmowy. Teraz siedzę sama w domu, jutro umówiłam się z moją przyjaciółką, muszę w końcu wygadać się komuś, komu ufam, muszę chociaż spróbować, nie mogę zostać w domu, boję się, że zrobię coś głupiego.

Kiminiko - dziękuję za Twój komentarz, jeszcze bardziej utwierdził mnie w tym, że muszę zrobić jakiś krok do przodu.

Co do diety, od kilku dni stosuję się do zasad wegetarianizmu, na razie tylko ''na próbę''. Na wyjeździe jadłam co chciałam, niekoniecznie zdrowo i niskokalorycznie, teraz już nie mam siły jeść, zwyczajnie mi się nie chce.

Bilans:
- dwa małe jabłka (75 kcal)

Nie wiem, czy coś jeszcze zjem. Chyba powinnam, bo mam dość pro-any, a jednocześnie czerpię jakąś przyjemność (?) z odchudzania.