Właśnie jade do domu. W pociągu jest chyba z 25 stopni. Rano zjadłam parówkę, kromkę chleba razowego z serem i coś co miało chyba być mini croassantem (dobrze to napisałam? XD). Czyli razem ok. 250kcal. Po śniadaniu poszłam z rodzicami do galerii no i oczywiśćie nie mogło obejść się bez "drugiego śniadania", bo ich zdaniem, gdy człowiek robi zakupy i tyle chodzi to robi się głodny. Tak więc udaliśmy się do jednego z gorszych miejsc, czyli do Kfc. Super. Strałam się odmówić jedzenia, ale powiedzieli, że dzisiaj obiad będzie dopiero jak wrócimy do domu, czyli o 19.00 (super) i że muszę coś zjeść, bo będę głodna. Tak więc wziełam jakiś wyrób tortillopodobny. Potem jeszcze na dworcu weszłam do cukierni po kawę. Chciałam zwykłą, bez mleka, bez cukru i innych dodatków. No ale zamawiał tata. "Poprosze dużą latte z bitą śmietaną i syropem karmelowym". Boże. Wypiłam to. Potem ok. 15.00 zjadłam kilka herbatników.
Już się boje co będzie na obiad.
Jutro poniedziałek. Chyba zacznę SGD od nowa. A może jakąś inną dietę. Jeszcze nie wiem...
Wiem, że to nie jest śmieszne, Julka, ale uśmiechnęłam się, jak czytałam tego posta. Nie wiem. Śmieszy mnie to, że człowiek ma taki mechanizm, że wyraża swoją miłość karmieniem innych. To pierwotne i jak najbardziej podświadome. Szkoda, że rodzice często zapominają, że dziecko ma też inne potrzeby niż te I rzędu (patrz piramida Maslowa) - czyli fizjologiczne. Biedna jesteś, Słonko, z tym jedzeniem. Mam nadzieję, że Ci się uda. Uznaj ten wyjazd za odpoczynek i nie martw się zbytnio kaloriami. Jeszcze to nadrobisz. Życzę Ci na obiad mnóstwa warzywek na parze. I tak jesteś chudziutka! Całusy :*
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa :*
UsuńBrakuję mi tutaj wypisanych kalorii :c.
OdpowiedzUsuń